>>> zrzutka.pl <<<
"Bo spotkało ich nieszczęście. Bali się, a jednak przyszło. I płacz stał się ich pożywieniem.”
Kasia miała szczęśliwą rodzinę. Męża i dwóch synów, starszego Mateusza i młodszego Kamila. Ale wszystko to zaczęła tracić, począwszy od śmierci naszej Mamy.
W 2015 roku miał miejsce wypadek komunikacyjny, w wyniku którego na zawał serca zmarła nasza Mama, a syn Kamil, wówczas 10 latek, doznał obszernych urazów twarzo - czaszki, miał połamane żebra, szczękę i miednicę. Również mąż Kasi na długie tygodnie znalazł się w szpitalu w wyniku urazów kręgosłupa.
Powrót do normalności trwał przeszło dwa lata. Kamil nie chodził do szkoły, miał indywidualne nauczanie. Mąż Kasi nie mógł pracować. W tamtym czasie została więc jedynym żywicielem rodziny. Dla Kamila rekonwalescencja zakończyła się co prawda pomyślnie, jednak niedługo potem zdiagnozowano u niego najsilniejszą cukrzycę (typu 1), co zmieniło ich życie bezpowrotnie - Kamil zaczął funkcjonować zaopatrzony w pompę insulinową.
Dla młodego chłopaka był to szok, tak jak i dla jego Rodziców. Oprócz ciężaru domowych rachunków, utrzymania, Kasia zaczęła z dniem diagnozy dźwigać także niespełnione marzenia swojego dziecka. Jego narastający bunt i rozczarowanie. Jego samotność. I koszty - osprzęt i leki (pompa, insulina, dodatkowe leki), a także wymogi specjalnej diety dla dziecka.
Kasia nie była wtedy sama. Przez tę drogę szedł wraz z nią jej mąż. Było raźniej, a przede wszystkim rodzina miała drugie źródło dochodu, gdy mąż po rekonwalescencji wrócił do pracy. Kasi wydawało się, że po tych ostatnich latach wyszli mniej więcej na prostą i będą mogli w końcu odetchnąć. Kasia przepracowała śmierć matki, wypadek i chorobę dziecka. Nauczyli się żyć na nowo. I wtedy zmarł jej mąż.
Wojtek zmarł nagle. Wyszedł z domu i na ulicy miał zawał serca, a karetka przyjechała za późno. Kasia została sama.
Starszy syn, Mateusz, postanowił natychmiast zareagować i w wieku lat 20 poszedł do pracy, by pomóc rodzinie w bieżącym funkcjonowaniu. Rodzina nie posiada żadnej nieruchomości - zawsze coś wynajmowali. By zachować dach nad głową Mateusz musiał rozpocząć pracę po śmierci ojca.
Od śmierci męża Kasi do dzisiaj nie upłynął rok. W czerwcu 2024 r. Mateusz nagle źle się poczuł i konsekwencji trafił do szpitala na ostry dyżur. Diagnoza - białaczka.
Mateusz aktualnie ma niewydolność nerek, przetaczana jest mu stale krew, jest dializowany. Otrzymuje intensywną chemioterapię. Jest w naprawdę złej kondycji psychicznej.
Ciężko o tym wszystkim pisać bez głębokiego wzruszenia. W poprawnym tonie i w odniesieniu do samych faktów. Bo przez tę rodzinę w ciągu zaledwie kilku lat przetoczyła się fala nieszczęść. I grożą im kolejne, jeśli nie znajdą się osoby, które ich wesprą - w każdy możliwy sposób.
Kasia ma na utrzymaniu cały dom (najem, rachunki) i dwóch synów, w tym jeden z silną cukrzycą (dieta, insulina, leki), a drugi w szpitalu. Aktualnie Kasia nie pracuje - jest w depresji. Pomagam jej tylko ja z bratem (nasi rodzice już nie żyją, w tym tata zmarł trzy miesiącu po śmierci męża Kasi - w lutym 2024 r.).
Nie zbieramy na konkretny cel - zbieramy na życie (rachunki, leczenie dzieci Kasi i samej Kasi, by wyszła z depresji). Musimy jej pomóc przejść przez tę kolejną traumę, a Mateuszowi przez chorobę dodając mu siły, aby pokonał strach i aby pokonał białaczkę.
Aktualnie Kasię nie stać praktycznie na nic. Nie pozwólmy, by serce matki pękło od patrzenia na dziecko z białaczką, potrzebujące pomocy. Nie pozwólmy Mateuszowi, aby czuł się opuszczony i bezradny w sytuacji, w jakiej się znalazł.
Wielu z Was nas zna. Z pracy, szkoły. Z sąsiedztwa. Znacie też tę historię lepiej niż ja potrafiłam ją opowiedzieć.
Za każdą formę wsparcia niech Pan Bóg Wam wynagrodzi